sobota, 16 sierpnia 2014

Prolog



  Spojrzałam w dół na swoje bose stopy zabarwione własną krwią.  Leśna droga przez którą zmierzałam wyłożona była deskami z których wyłaniały się ostre zakończenia zardzewiałych gwoździ. Nie czułam bólu, spowodowanego rozcięciami na mojej skórze. Po prostu szłam w swojej śnieżnobiałej sukni, przez ciemny las, a jedyne światło ukazywało się zza koron starych, wysokich drzew. Gdzieś w oddali było słychać zwierzęta, niedaleko sowa dawała o sobie znać, a tuż nade mną unosił się trzepot, anielskich skrzydeł.  Wiedziałam że był tutaj ze mną tylko dlatego żeby pokazać mi coś co stanie się kolejną plamą w moim umyśle tuż po przebudzeniu.
  Błądziłam tak bez celu przez kolejne godziny, nie czułam zmęczenia. Czułam jedynie wypełniającą mnie frustracje. Dlaczego milczał, dlaczego nic nie mówił. Jego naga klatka unosiła się i opadła w równomiernym oddechu, a jego stopy, jak zawsze bose, zwisały w dół. Uniosłam głowę i spojrzałam na jego twarz, która nie pokazywała żadnych emocji, strachu, przejęcia, ciekawości. Czy anioły nie posiadają ludzkich cech? Spuściłam wzrok na skrzydła, czarne, jak u kruka. Czy jest możliwe że człowiek może latać? Nie, on nie jest człowiekiem. Jest aniołem, moim aniołem.
- Nie myśl za dużo, po prostu idź Sophie – spojrzał na mnie z góry, jakby wiedział o czym myślę, wiedział. To kolejna cecha istot nadludzkich. Był zwierzęciem w ciele człowieka? Czy człowiekiem który przybrał zwierzęce cechy takie jak latanie? Myślę że mi powie, zanim zdążę o tym rano zapomnieć, chociaż tego jestem pewna bardziej niż czegokolwiek, zapomnę.
Skupiłam się ponownie na swojej drodze, już miałam zapytać dokąd mnie prowadzi, kiedy usłyszałam dobiegające krzyki, które stały się echem w tej pustej przestrzeni.
     Postawił swoje stopy na ziemi, skrzydła jakby schowały się w jedno. Zerknęłam w dół, desek już nie było, lecz ślady po gwoździach na ciele, zostały. Odwrócił się i spojrzał na mnie swoimi ciemnymi źrenicami.
- Chodźmy – powiedział ze spokojem wyciągając do mnie swoją dłoń.
Złapałam ją i opuszkami palców drugiej reki, dotknęłam jego skrzydeł, nie wzdrygnął się, pierwszy raz mi na to pozwolił.
    W oddali zauważyłam grupkę ludzi, przyjrzałam się i wzięłam głęboki wdech, to nie byli ludzie, to były anioły.
Podeszliśmy bliżej, wpatrywałam się w nich, oni mnie nie widzieli, inaczej nie pozwoliliby by mi tutaj być, nie w tym lesie, nie w ich domu.
Obserwowałam wszystko, pięciu aniołów unosiło się nad jednym,  wszyscy mieli czarne skrzydła, wyglądały na mocne. Ten leżący, miał szare, wyblakłe, a jego piór w niektórych miejscach nie było. Był głową zwrócony w ziemię, przez co nie widziałam jego twarzy. Trząsł się, on się bał, anioł.
Jednym ruchem pierwszy z oprawców, wyrwał garść jego piór, zabierając część jego skrzydeł. Krzyczał, ale nie uniósł głowy. Drugi i trzeci zrobił to samo. Jego skrzydeł już prawie nie było. Czwarty podszedł i wyrwał ostatni kawałek. Krzyczałam razem z nim, prosiłam żeby przestali. Nie słyszeli mnie. Piąty, wylądował na ziemi i podszedł do biedaka który konał z bólu. Wydawał się tym, do którego pozostała czwórka czuła respekt. Uniósł głowę leżącego i zerwał z jego szyi naszyjnik, przedstawiający pięcioramienną gwiazdę.
Odwróciłam wzrok, nie chciałam patrzeć. Skupiłam wzrok na skrzydłach swojego anioła stróża.
- Patrz – odezwał się ponownie.
Uniosłam głowę i spojrzałam na twarz cierpiącego. Zakryłam usta, chciałam krzyknąć, nie mogłam, jakby ktoś ściskał moje gardło.
- Tato…? – wyszeptałam i poczułam otaczającą mnie ciemność.

~*~
Od Autorki: Mam nadzieję że was nie zawiodłam, skomentujecie, proszę, to tyle.

Obserwatorzy